Umawiamy się w pewne ciepłe, słoneczne popołudnie w klimatycznej kawiarni. Czekam na nią chwilę przed wejściem. Dawno się nie widziałyśmy. Ona zawsze była wyjątkowa i piękna w ten nieoczywisty sposób – jej uroda nie była przeciętna, zostawała w pamięci. Tego dnia, niewidziana długi czas, wygląda jeszcze lepiej – świetna figura, koturny, piękne blond włosy tworzą miłą dla oka całość. Pamiętam jak się poznałyśmy. Trzy lata temu z uśmiechem podeszła do mnie na siłowni pytając skąd mam leginsy, w których przyszłam na trening. Zamieniłyśmy kilka zdań. Łączyło nas parę rzeczy – wysoki wzrost, chudość i ciężary. Nie znałam wtedy jej historii. Nie wiedziałam, że boryka się z zaburzeniami odżywiania. Nie patrzyłam w ten sposób na ludzi, bo sama będąc baaardzo chuda, miałam zdrowe relacje z jedzeniem. Jak dowiedziałam się o jej problemie? Nie pamiętam dokładnie, ale chyba spotkałyśmy się znowu rok później na innej siłowni, gdzie tym razem pracowała, jako trenerka i zaczęłyśmy rozmawiać. Ja już wtedy znałam przyczynę mojej chudości – nadczynność tarczycy i opowiadając o tym, dowiedziałam się o problemach, z którymi boryka się ona. Resztę jej walki o siebie, bo tak bym to nazwała, pamiętam z mediów społecznościowych.
Ostatnimi czasy dostaję sporo wiadomości od 15-nastolatek lub nawet 13-nastolatek, dotyczących ilości kcal, jakie powinny jeść, aby ich „nie zalało”. Serio. Przeraziło mnie to do tego stopnia, że postanowiłam bliżej przyjrzeć się temu, jak otaczający nas obecnie świat idealnych ciał i perfekcyjnych diet na pokaz, wpływa na życie młodych osób, przede wszystkim młodych, kształtujących się kobiet. Zaczęłam myśleć jak przekazać ten temat w wiarygodny i ciekawy sposób, nie mając osobiście zbyt wielu doświadczeń dotyczących nieprawidłowych relacji z jedzeniem, a jedynie obserwacje świata obecnie, ludzi wokół, porównując wszystko do tego z kiedyś oraz sporą wiedzę na temat psychologii, psychologii społecznej. Przypomniałam sobie o Niej. Poprosiłam o spotkanie i o to, aby podzieliła się ze mną i z Wami swoją historią. Pomyślałam, że może to pokaże Wam ten temat z bliższej, prawdziwie bliskiej perspektywy.
Kiedy rozmawiamy, ona ma 25 lat. Okazuje się, że chodziłyśmy do jednego liceum! Jednak ja skończyłam je w tym samym roku, w którym ona zaczęła edukację.
Ona opowiada, że problemy zaczęły się, gdy miała 13-14 lat. Poszła wtedy do szkoły sportowej, w której nie umiał się odnaleźć. Była „dziwnym dzieckiem”, jak sama siebie nazywa, i z tego powodu spotkało ją wiele nieprzyjemności ze strony rówieśników. Mówi, że w Jej domu kwestia wyglądu zawsze była bardzo ważna i panował pogląd – „wyglądasz źle, ludzie cię będą źle postrzegać”. Pierwszy raz pomyślała, że jest za gruba i zaczęła zwracać uwagę na to, co je, gdy była w drugiej klasie gimnazjum, wtedy też pierwszy raz spróbowała głodówek i wymiotowała, aby zwrócić zjedzone kalorie. Były to jednak tylko epizody. Jej prawdziwe kłopoty zaczęły się od liceum. Mając 180 cm wzrostu ważyła 60 kg, była więc naprawdę szczupła. Niezależnie od tego ile by nie ważyła, Jej ojciec mówił, że jest za gruba, stosując często dość niewybredne komentarze. Mama nigdy Jej nie broniła, nie pomagała w tej kwestii. To wszystko pogłębiało, zaburzoną już w gimnazjum, pewność siebie. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze żarty Jej starszych braci w wieku dojrzewania. Nieco później, już w liceum, Jej samoocena uległa poprawie, w związku z zainteresowaniem ze strony chłopaków. Aż nadszedł czas, gdy zbliżała się studniówka. Ona wpadła na pomysł schudnięcia specjalnie na tę imprezę. Nie miała pojęcia jak to zrobić, więc po prostu się głodziła. Po studniówce wróciła do normalnej wagi (55 vs 62 kg). Był to dla niej efekt jojo. Skłoniło ją to do postanowienia, że będzie regularnie ćwiczyła przynajmniej przez trzy miesiące. Była już wtedy na pierwszym roku studiów. Ćwiczyła codziennie, każdego dnia, przy amerykański filmie fitnessowym (dużo cardio i interwałów przez całą godzinę). Ćwiczenia wykonywała bez wiedzy i nietechnicznie, robiąc sobie przy tym krzywdę. Nie miała też wiedzy na temat odżywiania. Sugerowała się mitami, więc ograniczyła tłuszcz w diecie do zera – bo przecież, gdy jem tłuszcz to on natychmiast odkłada się pod skórą. Nietrudno zgadnąć, że spowodowało to całkowite rozregulowanie hormonów. Na domiar złego Ona ciągłe dodawała kolejne godziny ćwiczeń i odejmowała kolejne, i tak małe, porcje jedzenia. Doszła do momentu, gdzie jedząc pół główki kalafiora, ćwiczyła przez 3 h. Najgorszy moment, jaki Ona pamięta w tej całej historii, to paniczny strach przed jedzeniem. Kiedyś Jej mama usmażyła dla niej coś dobrego. Ona słysząc, że mama zrobiła to na tłuszczu, wpadła w panikę i wykrzyczała, że nie może tego jeść. Punktem kulminacyjnym tego etapu zaburzeń był moment, gdy zorientowała się, że jest sama. Nie wychodziła ze znajomymi, bo musiała się położyć wcześniej spać, żeby nie być głodna, musiała mieć czas na treningi. Piła mleko bez tłuszczu z 20 tabletkami słodzika, żeby zabić głód.
Moment przełomowy, w którym postanowiła głośno powiedzieć, że ma problem, to choroba Jej mamy – rak piersi. Wtedy Ona poszła do mamy i przyznała się, że ma problem. Dowiedziała się, że mama oczywiście widziała, że coś złego się z Nią dzieje, ale nie mogła Jej pomóc. Nikt nie mógł, dokąd Ona sama nie zobaczyła problemu. Jej myśli w tamtym czasie krążyły tylko wokół jedzenia i ćwiczeń. Co mogę zjeść? Czego nie? Jak to spalić? I obsesyjnych myśli, że jeśli nie będzie ćwiczyła, Jej płaski brzuch natychmiast zniknie.
Powoli z pomocą mamy zaczęła wychodzić z tego stanu. Najtrudniejsze w tym czasie, gdy zaczęła odbudowywać relacje z innymi ludźmi, było to, że kompletnie nie rozumieli, że jest chora i nie może tak po prostu zacząć normalnie jeść. Nie rozumieli jak głęboko leży to w jej psychice.
Z anoreksji popadła w ortoreksję (zaburzenie polegające na przesadnym dbaniu o to, co się je). Zaczęła jeść więcej, dochodząc do 4,5 tys kcal, ale była przy tym nadal bardzo chuda. Nie jadła nic, czego nie przygotowała sama. Jej posiłki były bardzo proste, monotonne, przygotowywane na kilka dni do przodu.
Aż wreszcie nadszedł moment, gdy w socialmediach modne i wszechobecne stały się czity.
Muszę tu wtrącić, że trąbie tak bardzo o ich szkodliwości, również ze względu na historie takie, jak ta Jej… Ona stwierdziła, że wygląda spoko i może sobie pozwolić jeden raz zjeść to, co tylko zechce. Pierwszy czit – jadła wszystko, wpychała w siebie, co tylko mogła i trwało to przez cały weekend. Gdy wróciła z działki, na której spędziła ten czas, zobaczyłam, że podeszła wodą, nie mogłam dopiąć spodenek. Mimo, że mieściła się w rozmiar 32, mając 180 cm wzrostu, widziała, że spuchła, nie czuła się dobrze ze sobą.
W momencie, kiedy Jej ciało doznało kontaktu ze słodyczami, zaczęła zamykać się w domu i jeść, tak, by nikt tego nie widział. Długo nie umiała jeść w towarzystwie innych ludzi. Drastycznie przytyła. Jej waga w bardzo krótkim czasie wzrosła z 65 do 95 kg. Cellulit i rozstępy miała dosłownie wszędzie. Nie wyobrażała sobie, że w ogóle można tak wyglądać i do tej pory jest to dla Niej najgorszy moment podczas wszystkich zaburzeń, jakie przeszła. Anoreksję, w środowisku osób na nią cierpiących, uznaje się za piękną chorobę, bulimię za okropną i obrzydliwą. Doszła do momentu, w którym nauczyła się wymiotować bezgłośnie i wywołując skurcze bez wkładania czegokolwiek do gardła. Mogła to zrobić gdziekolwiek, błyskawicznie. Po jakimś czasie trafiła na bloga „Wilczogłodna” i przeczytała list do bulimiczki, w którym były opisane problemy. Jej problemy, których nie widziała. Wtedy uświadomiła sobie, że mam bulimię. I w tym samym momencie postanowiła powiedzieć stop swojej chorobie, walczyć o siebie.
Zaczęła się uczyć jak jeść i trenować. Dowiedziała się, jak istotne są tłuszcze w diecie kobiety. Wtedy wpadła na pomysł, że chcę zostać trenerem personalnym i poszła na kurs. Zdrowie nadal pozostawiało wiele do życzenia. Postanowiła pomóc sobie na własną rękę, ponieważ lekarze nie wykazywali się nawet odrobiną zrozumienia. Endokrynolodzy odsyłali Ją z kwitkiem, nie chcieli dawać skierowań na badania. Jedna z lekarek, mimo opowieści, o tym, że zawsze była szczupła, nazwała ją „genetycznie grubą” i powiedziała, że tak musi być. Zgłosiła się do dietetyczki, która bardzo pomogła jej zlokalizować problem. Okazało się, że ma zaawansowaną insulinooporność, podchodzącą już pod ryzyko cukrzycy. Dało jej to dużo do myślenia. Potrzebowała rady innego dietetyka, potwierdzenia z innej strony, ale nie spotkała się ze zrozumieniem. Dostała dietę 1500 kcal. Niestety ten dietetyk nie miał pojęcia co robi. Na szczęście na tym etapie, Ona miała już taką wiedzę, że nie skorzystała z zaproponowanej Jej diety. Zaczęła naprawiać się sama.
Pracując w siłowni, jako trener, cały czas miała problemy – napady bulimiczne. Były one wynikiem frustracji związanej z brakiem rezultatów w walce o swoje zdrowie. Poza tym otoczenie Jej nie pomagało. Czuła presję,żeby wyglądać jak ludzie, którzy Ją otaczali w siłowni. Postanowiła, że skończy pracę jako trener. W tym momencie zdecydowała też przestać ćwiczyć i trzymać jakąkolwiek dietę. Po prostu wyluzowała. Trwało to trzy miesiące. Ciało zaczęło się zmieniać – była bardziej „miękka”, ale psychicznie wreszcie poczuła się dobrze. Znalazła pasję – zaczęłam tatuować. Praca dawała Jej dużą satysfakcję. Nie myślała tyle o jedzeniu. Zaczęła nawet jeść ze współpracownikami zamówione jedzenie i nie miała z tym problemu. W tym czasie nauczyła się jeść do momentu sytości i za każdym razem, gdy jest głodna. Po trzech miesiącach poczuła wreszcie brak aktywności fizycznej i ogromną chęć na powrót. Zaczęła trenować to, co sprawiało Jej przyjemność. Bez przymusu, planu. W końcu, pół roku temu, nagle organizm sam zaczął zrzucać wagę. Wreszcie było normalnie, jak przed zaburzeniami. Poczuła się dobrze sama ze sobą. Teraz przede wszystkim słucha swojego organizmu. Cały czas je zdrowo,ale nie jest niewolnikiem jedzenia ani sportu. Dopiero niedawno zaczęła czuć sytość. Niedawno też wrócił spokój i wewnętrzne porozumienie z samą sobą.
Dzieląc się ze mną tą historią, mówi, że chciałaby, żeby każda taka opowieść osoby z zaburzeniami kończyła się szczęśliwie, bo był moment, że myślała, że już z tego nie wyjdzie, że nie zaakceptuję nigdy tego, jak wygląda. Mówi mi też, że chciałaby bardzo, żeby ta moda na bycie wysportowanym nie szła w taką stronę, w jaką idzie obecnie. W stronę pogoni za pustą sylwetką, do której dążą ludzie bombardowani idealnymi zdjęciami z instagrama.
Dlaczego w ogóle zdecydowałam się opowiedzieć Wam Jej historię? Poprosić Ją, żeby mówiła o trudnych dla siebie rzeczach?
Bo chciałabym, żeby każda z nas kobiet zrozumiała, jak wielką wartością jest sama w sobie, jak znacząca być powinna dla samej siebie i jak powinna stawiać samą siebie ponad innymi – nie ważne czy ma 13 czy 50 lat. Co to oznacza? To Ty masz się podobać samej sobie – nie tacie, mamie, koledze z klasy, koleżance z instagrama. Jeśli tak będzie, trudniej będzie zaburzyć Twoją pewność siebie głupimi komentarzami.
Piszę to też, aby komentujący zastanowili się nad tym, co mówią/piszą i w jakim celu to robią. Uświadomcie sobie, że Wasze „przecież ja tylko wyrażam swoje zdanie” w postaci chamskiego komentarza, o braku kobiecości, braku cycków, za dużym nosie czy czymkolwiek innym, może mnie, silną, zdecydowaną i pewną siebie, odchodzić tyle, co zeszłoroczny śnieg, ale dla kogoś, kto się rozwija, szuka siebie może być ogromnym ciosem. Jakim prawem wyrażasz swoją opinię? Nie, jeśli wstawiam zdjęcie nie oczekuję Twojej opinii – uszanuj, że to ja, podobam się sobie i chcę być taka, jaką mnie tam widzisz. Pamiętaj, że najważniejszą i właściwie jedyną osobą, którą musisz kochać, której musisz się podobać, jesteś Ty sama! Inni ludzie wokół Ciebie dziś są, jutro – mimo deklaracji, może już ich nie być. Jedyną osobą, która zawsze na pewno będzie przy Tobie jesteś Ty sama, więc buduj i kształtuj siebie. Poświęcaj się dla siebie i żyj tak, aby być szczęśliwa.
Zapewniam Cię, że Twoje ciało również Ci za to podziękuje, bo nie ma ważniejszej podstawy zdrowia niż psychosomatyka, szczególnie dla nas kobiet, dużo wrażliwszych pod tym względem.
Kochajmy się zatem zamiast hejtować. Wspierajmy, zamiast nienawidzić. I cieszmy się szczęściem innych, zamiast żerować na ich porażkach.
Sylwia
2 września 2018 o 14:08Niezwykle wazny i madry tekst! oby wiecej mowilo sie o takich problemach.
Pan Redaktor
10 października 2018 o 14:44Dziękujemy, również jesteśmy takiego samego zdania!
Justyna
3 września 2018 o 10:49Powinni usunąć z rynku wszystkie produkty, które przyczyniają się do tycia. W tych czasach ciężko utrzymać szczupłą sylwetkę. Chociaż mi się udało. Wystarczyło, że prowadziłam aktywny tryb życia i stosowałam iqmango. Nie było opcji, że tłuszczyk z diety odkładał się w moim ciele.
T-BLOG
14 września 2018 o 22:18tak powinno byc no ale interes jest zbyt wielki ..
Agnieszka
8 października 2018 o 18:55Bardzo szczery artykuł. Takie problemy powinny być częściej poruszane, brawo!
Pan Redaktor
10 października 2018 o 14:45Dziękujemy! Również uważamy, iż nie powinno być ciszy w takich tematach :).